Archiwum kategorii: Matt Sorum

Johnny Crash

Grupa Johnny Crash narodziła się w roku 1987 jako projekt gitarzysty Chrisa Stewarda. Do współpracy zaangażował Vickiego Jamesa Wrighta w roli wokalisty, Stephena “Punkee” Adamo jako perkusistę, basistę Terry’ego Nailsa jako basistę i Augusta Worchella jako wokalistę. Nailsa zastąpił wkrótce Andy Rodgers.  Grupa od początku odcinała się od ówczesnej sceny rockowej sięgając do korzeni, a więc, przede wszystkim Ac/dc, czy Aerosmith.
Te inspiracje są wyraźnie wyczuwalne w ich muzyce.

W 1990 zespołowi udało się grupie nagrać debiutancki album “Neighbourhood Threat” promowany singlem “Hey kid”.

Wkrótce potem August Worchell pogrążył się w narkotykach i został zastąpiony przez JJ Bolta. Odszedł także  Adamo. Jego miejsce zajął kolega Christophera Stewarta, grający z nim wcześniej w zespole Population 5, Matt Sorum. Wcześniej perkusistą miał zostać James Kottak, ale Steward zobaczył Matta grającego w Viper Roomie i po krótkiej rozmowie Sorum został członkiem zespołu.
Do zespołu dołączył także Dizzy Reed, polecony przez JJBolta, który grał z nim wcześniej w klubowym zespole The Wild. Podobnie jak w GN’R, tak i w Johnnym Crashu Dizzy nie spotkał się na początku z entuzjastycznym przyjęciem jako klawiszowiec, ale wkrótce został zaakceptowany. Zespół warto więc pamiętać, choćby z racji spotkania przyszłych Gunnersów.

Grupa nagrała album “Damnation Alley”, o którym Chris Steward po nagraniu powiedział, że ludzie nie słuchają już takiej muzyki.  Steward zaproponował powtórzenie prac nad płytą, ale projekt porzucono. Nieco później zaproponował również wyjazd na trasę do Europy, ale po kłótni z Vickim Jamesem Wrightem odnośnie rzekomej kradzieży części sprzętu zespół przestał istnieć, a “Damnation Alley” ostatecznie nie zostało wydane. Warto wspomnieć,że według wytwórni jednym z mocniejszych punktów płyty była nagrana dla żartu, inspirowana balladami Bon Jovi, piosenka “She makes love easy”. Płyta, choć nie wydana oficjalnie, pojawia się czasem na aukcjach internetowych.
Krążek zawiera 12 kawałków silnie inspirowanych nagraniami Ac/dc i innych zespołów z nurtu hard rocka i heavy metalu.

Vicki komplementuje wkład Soruma w płytę. W jednym z wywiadów udzielonych w 2007 stwierdził, że to, co Matt zagrał na płycie,to najlepsze z jego nagrań. Wright wspomina też współpracę z Dizzym w innym zespole.

Dla fanów Johnny’ego Crasha istotna może być informacja,że  gdy w 1992 basista Andy Rogers zmarł z powodu przedawkowania narkotyków, co, jak się wydawało w tym czasie, ostatecznie zamknęło temat wydania drugiej płyty zespołu.

W późniejszych latach kilkakrotnie mówiło się o reunionie Johnny’ego Crasha, jednak ostatecznie nic z tego nie wyszło. A co z “Damnation Alley”?
Okazuje sie, że Vicky z Chrisem osiągnęli porozumienie i zdecydowali o wydaniu płyty. W roku 2008 nie wydany wcześniej album “Damnation Alley” ukazał się jednak pod nazwą “Unfinished business”.

Lista utworów:

1 Damnation Alley
2 Monkey See Monkey Do
3 Mama Don’t Care (What She Don’t See)
4 Renegade
5 In The Groove
6 Rock ‘N Roll Suicide
7 Summer Daze
8 Ditch The Bitch
9 When It Gets Hard
10 Livin’ Above The Law
11 No Parole

i rarytas, który nie zmieścił się na płycie:

 

Warto wspomnieć,że dyskografię zespołu uzupełniają niewydane dema, nagrane jeszcze w oryginalnym składzie, prawdopodobnie w roku 1989.

 


Y Kant Tori Read

Rok 1988. 25 – letnia dziewczyna z Kornwalii zostaje określona przez magazyn Bilboard jako “śpiewająca lala”. O kim mowa? Myra Hawley, znana już wówczas jako Tori Amos, odważyła się nagrać pierwszą płytę. Wcześniej, jako dziecko zamierzała zostać pianistką, ale jako,że na przesłuchaniach nie poznano się na jej talencie w wieku 13 lat postanawiła zostać gwiazdą rocka. 4 lata później nagrywa pierwszego singla. Potem koncertuje i nagrywa płytę “do szuflady”. Aż wreszcie, w wieku 25 lat, wspólnie z zespołem Y Kant Tori Read nagrywa debiutancki album. Nazwa zespołu jest świadectwem tego,że Tori nie potrafi (ła?) czytać nut i muzykę gra(ła?) ze słuchu.

Tutaj warto zatrzymać się na dłużej. Y Kant Tori Read grający z Tori przed nagraniem płyty, a ten sam zespół nagrywający z nią płytę, to dwa różne zespoły.  Jako debiutantka Tori Amos była w pełni kontrolowana przez wytwórnię. Z tego powodu skład zespołu całkowicie się zmienił. Pojawili się w nim: Brad Cobb,Steve Caton i wiele innych osób, wśród których najważniejszy dla nas jest Matt Sorum.O zespole można powiedzieć wszystko, tylko nie to,że był mały. W porównaniu z nim dzisiejsze GN’R to niewielki zespół.
Dość powiedzieć,ze w w zespole było na dobrą sprawę 3 perkusistów i 2 basistów, nie licząc osoby grającej na mandolinie i tak dalej.

Tori w swoim debiucie została wykreowana na typową “bad girl”, co nijak miało się do jej rzeczywistych upodobań muzycznych. Płyta została wydana w około 20000 egzemplarzy, z czego sprzedało się 7000, a reszta została rozdana do stacji radiowych, bądź sprzedana później, jako niepełnowartościowe produkty, tzn z celowo uszkodzonym pudełkiem.

Płytę firmował singiel  “Big Picture”


na którym znalazła się także “You go to my head”.

Drugim singlem był “Cool on your island”, gdzie obok piosenki tytułowej można było także wysłuchać utworu “Heart attack at 23”.


Zaufanie wytwórni do zespołu nie było już jednak zbyt wielkie, gdyż  “Cool on your island”  stanowiło zaledwie stronę B materiału przesłanego do radia, zaś strona A promowała utwór Philla Collinsa “Groovy Kind of Love”

Dziś płyta jest praktycznie nie do kupienia. Istnieje w formie bootlegów,a ceny oryginału dochodzą do 150 dolarów.

Co ciekawe, na okładce albumu Tori Amos jest określona po prostu jako Tori. Według niepotwierdzonych informacji YKTR przed nagraniem płyty zagrał kilka koncertów w Kalifornii, ale, jak wiadomo, do studia weszli już zupełnie inni muzycy, a w kontekście absolutnego fiaska płyty zespół nie koncertował.

Warto wspomnieć, że z niektórymi członkami YKTR Tori współpracowała także później.  Bywało również tak, że i oni współpracowali ze sobą bez udziału Tori. I choćby z tego powodu zespół warto zapamiętać.

W odpowiedzi na prośby fanów o reedycję płyty Tori Amos odpowiada, że tamte piosenki nie są reprezentantywne do tego, co robi aktualnie, w związku z czym płyta nie zostanie wydana na nowo.
Mimo to Tori wciąż gra na koncertach niektóre piosenki pochodzące z debiutu.


Jeff Paris – Wired Up

 

Jeff Paris debiutował w 1986 płytą “Race to paradise”, na której wspomagali go: na basie Roger Fiets, a także Pat Torpey (później Mr.Big) na perkusji. Płyta udowodniła, że Paris zna się na muzyce, więc kiedy rok później Jeff szukając nowych członków zespołu zapytał basistę Gary’ego Moona, czy chce z nim nagrać płytę ten nie wahał się ani chwili. Tyle tylko,że zespół Jeffa Parisa potrzebował równiez perkusisty… Gary znał Matta wcześniej, grywali czasem razem, z tym, że nigdy nie było wiadomo,gdzie Matt aktualnie przebywa, więc trudno było go polecić. Tak się jednak zdarzyło, że Sorum wkrótce pojawił się w otoczeniu Moona i ten mógł polecić go Parisowi.

Zespół ruszył na podbój muzycznego świata 😉


Wśród osób,którym złożono podziękowania na płycie znalazł się również przyszły prezydent Sony Records  -Tommy Motolla.

Cryin’ zostało później scoverowane przez grupę Vixen. W 1989 cover znalazł się w Top 40.

Za dochód z płyty Matt kupił sobie Datsuna Z28, samochód, którym jeździł,póki nie zarobił więcej pieniędzy w zupełnie innym zespole.
Sorum krótko koncertował z zespołem po wydaniu płyty. Sam Jeff Paris nagrywał dalej. Ostatnie; jak do tej pory; nagrania Parisa pochodzą z wydanej w 1998 płyty “Freak Flag”.

Płyta zakorzeniona jest w muzyce lat 80-tych. Kojarzycie te wszystkie pseudometalowe zespoły ? 😉 Wystarczyłoby włączyć jakikolwiek z nich i dodać trochę więcej klawiszy i w zasadzie mielibyśmy pełny obraz tego,co grał Jeff Paris. Nie znaczy to, ze płyta jest zła. Takie kawałki jak: “Cryin'”, “I can’t let go”, “Heart to the flame”, czy “Matter of time” mogą się spodobać.

 

Tyle tylko, że bije od tego wtórnością. Słucham Jeffa Parisa, a jednocześnie całej gamy zespołów tego okresu. Jeśli ktoś lubi, to będzie jak znalazł, jeśli nie, cóż, szkoda czasu.
Może jestem zbyt krytyczny, ale naprawdę nie widzę w tym zespole niemal żadnego potencjału. Owszem część piosenek jest całkiem nieźle zagrana, ale nic poza tym. Coś takiego, co wpadnie jednym uchem, a drugim wypadnie.
Mógłbym powiedzieć nawet, że to muzyka idealna, bo nie przeszkadza.  hehe

Nieprzypadkowo wśród utworów,jakie wyróżniają się na płycie wybrałem “I can’t let you go.” Jak się okazało mialem “nosa”,gdyż ta własnie piosenka była singlem promującym płytę. Czy jest czymś szczególnym?

Mi płyta “Wired up” kojarzyła się z wieloma innymi.
Przesłuchałem ją kilka razy,ale bez jakiejś specjalnych emocji. Biorąc pod uwagę to, jak dużo ludzi było zaangażowanych w jej tworzenie nie okazała się niczym szczególnym.
Matt jest słyszalny bardziej lub mniej, chociaż częściej ma się wrażenie, że równie dobrze w niektórych piosenkach mógłby go zastąpić automat perkusyjny.

Płyta jest w zasadzie spokojna, więc nie polecam ją miłośnikom Slayera, ale już tym,co lubują się w twórczości Bon Jovi, czy podobnych zespołów jak najbardziej. Tyle, że, jak wspomniałem, rewelacji się nie spodziewajcie, ciężkich gitarowych solówek też zresztą nie, choć parę razy można odczuć,że gitara jest na płycie, ale zbyt często się to nie zdarza 😉

Tak,czy inaczej fanom Matta płyta na pewno pokaże, jak rozwijały się stopniowo jego umiejętności. Warto też skonfrontować te nagrania z tym, co Matt gra obecnie i z jego zdaniem na temat muzyki rockowej.

Mam nadzieję,że mimo ostrych w sumie słów nie zniechęciłem was do przesłuchania płyty. Gusta nie podlegają dyskusji.
Przesłuchajcie i wyróbcie sobie własną opinię 🙂


Hawk

Trudno jest pisać o płycie, której jeszcze się nie słyszało. Mogłem naruszyć chronologię i wrócić do tych nagrań później, ale postanowiłem napisać to, co wiem,a w przyszłości, po przesłuchaniu płyty uaktualnić notkę.

Po opuszczeniu Q16 Matt zakotwiczył się w grupie Hawk tworzonej już wtedy przez wokalistę Davida Fefolta, basistę i gitarzystę Douga Marksa oraz dwóch klawiszowców: Dave’a Tolley’a i Stevena Ayolę. Sorum zajął oczywiście miejsce za perkusją.

W pierwszym składzie zespołu grali :
Scott Travis (Judas Priest), Lonnie Vencent (The Bullet Boys), Charles Morrill oraz Doug Marks. Trzech pierwszych opuściło zespół, a Doug Marks stworzył nową grupę, w której znalazło się miejsce dla Soruma.

W 1986 zespół nagrał debiutancką płytę pod tytułem Hawk, która jednak aż do roku 2000 nie została wydana.
Producentem płyty był Doug Marks, który uważa płytę za swój solowy projekt.

Matt i spółka zagrali na niej 10 kawałków inspirowanych, między innymi, dokonaniami Scorpions. Jjeden z prestiżowych magazynów muzycznych pisał  zresztą o płycie,że przypomina ona spotkanie Yngwie Malmsteena  ze Scorpions.
Ciekawe połączenie,nieprawdaż?  A sama muzyka?
Mała próbka, otwierający płytę kawałek “Tell the truth”

Oprócz tego na płycie znalazły się:Fades so fast”, “Into the sky”, “Victims”, “Witches burning”, “Battle zone”, “The dream”, “Rules the night”, “Can’t fall in love” oraz”Perfect day”.

Dlaczego płyta nie została wydana wcześniej ico sądzi o niej sam Matt?

Sorum pomija płytę w swojej dyskografii, nie wspominając nawet o swoim udziale w tym projekcie. Zapytany kiedyś, co sądzi o tej płycie odpowiedział, że płyta jest straszna i  doradził, żeby jej nie słuchać.

Z kolei Billboard polecał te nagrania, mimo wtórności i kiepskich tekstów.Prawda pewnie jak zwykle leży pośrodku. Tak czy inaczej Matt odszedł od popowego Q16 w stronę rockowego/metalowego Hawka, ale to nie był jeszcze koniec jego długiej muzycznej podróży . Zespół Hawk wkrótce przestał istnieć. Muzycy podążyli w swoją stronę.

Tak czy inaczej dla fanów Matta i projektów solowych związanych z Gn’R płyta Hawka będzie na pewno ciekawym uzupełnieniem kolekcji,zwłaszcza,że wciąż jeszcze jest w sprzedaży. Niestety, z tego, co wiem album jest nie do kupienia w polskich sklepach muzycznych.


 

Wreszcie udało mi się zdobyć płytę. Oczywiście sprowadzona z zagranicy,bo w Polsce tę i inne płyty zdecydowanie łatwiej znaleźć na internetowych fotkach,niż po prostu pójść i kupić. 😉 Inna sprawa,że w zasadzie w ofercie zbyt wielu sklepów ta płyta po prostu już nie figuruje.No,ale z drugiej strony została wydana 21 lat temu,zespół nie przetrwał,więc po co prowadzić sprzedaż 😉
Dość nudziarstwa,do rzeczy.

Okładka płyty jest  klimatyczna ,kiczowata,jak kto woli. Mnie się podoba, bo jest wizualizacją muzyki.

wnętrze okładki

Mamy heavymetalowego wokalistę, mamy także heavymetalowego basistę i gitarzystę w jednego osobie, mamy perkusistę i mamy heavymetalowe klawisze. Wróć ! Jakie, co???? W zespole gra przecież dwóch klawiszowców i nie da się ukryć,że mniej lub bardziej jest to słyszalne. Oczywiście  nie jest to nic złego, ale gdy w zespole, bądź co bądź, heavymetalowym pojawiają się klawisze,to musi się pojawić pytanie,jak to wpływa na samą płytę. Muzycznie Hawk jest gdzieś mniej więcej pomiędzy Iron Maiden, Manowarem, a Metallicą. Oczywiście klawisze też tworzą pewną otoczkę, czasem dodają kolorytu. Są piosenki dobre, jak “Tell the truth”,czy “Fades so fast”, są też słabsze, nie zapadające w pamięć, czy nawet nużące. O tekstach nie powiem zbyt wiele, gdyż niestety nie zostały dołączone, jednak utkwił mi w głowie jeden z fragmentów:
“My guitar takes me far, cause it’s my only friend”. Myślę, że to sporo mówi o tekstach zespołu 🙂

Mimo upływu 21 lat od wydania płyty słucha się jej całkiem przyjemnie. Płyta na pewno nie zapisze się w annałach heavy metalu, gdyż specjalnie oryginalnością nie grzeszy, ale to nie jest specjalną wadą. Grunt, by chciało się jej słuchać i do niej wracać.  A tak jest. Sam przesłuchałem płytę około 4 razy przed napisaniem tej notki i odkrywam coś nowego za każdym razem. Bardzo dobrze brzmią gitary, wokalista ma interesującą barwę głosu  i chyba manię naśladowania kogoś 😉 Ale powiedzmy sobie szczerze  – Hawk raczej nie aspirował do bycia gwiazdą. No i tak się nie stało.
A płyta jest miłym wspomnieniem lat 80 – tych, choć bez tej nadmiernej ckliwości,jaka charakteryzowała wiele zespołów tamtego czasu.  I to by było na tyle. Idę słuchać Hawka  😉


Matt Sorum – Q16

Jest rok 1974. Zainspirowany Ringo Starrem uczeń szkoły średniej  Matthew William Sorum zakłada zespół Prophercy. O grupie w sumie niewiele wiadomo, prócz tego, że jako czternastolatek Matt ma już styczność z takimi sławami, jak Van Halen,czy Devo grając na przykład w Starwood, The Whiskey a Go- Go i Gazzarri’s Crazy Horse West.

Spotykając się z wielkimi gwiazdami Matt miał już świadomość, że w szkolnym zespole kariery wielkiej nie zrobi, ale cóż.Musiał wpierw poczekać na ukończenie szkoły. Tak więc męczył się kilka lat w Prophercy, o którym słuch w sumie zaginął 😉

Po skończeniu szkoły Matt spakował bagaże, pożegnał zespół i ruszył w świat, a konkretnie do Kalifornii. Błąkał się tam trochę, aż spotkał gitarzystę Gregga Wrighta.


W tym czasie Gregg był dopiero u progu kariery, a Matt na tyle zdolnym perkusistą, że  muzycy zdecydowali się ruszyć w trasę. W wieku 19 lat Matt wrócił do L.A i  chyba musiał być dobry, w tym, co robi,a przede wszystkim pałać olbrzymią chęcią gry, bo grywał między innymi z Kingiem Salomonem Burke,

Shaunem Cassidy,

czy Bellindą Carlisle.
 

Matt grał i grał…  Był w sumie stosunkowo znany, tyle, że niewiele z tego wynikało, bo jak nie nagrywał, tak nie nagrywał. Ot, podobnie, jak Duff grywał tu i tam, tyle, że Duff,jako punkrockowiec miał więcej szczęścia 😉

Fakt faktem,że mniej więcej w 1984 Matt dołaczył do popowego zespołu  Q16.
W zespole grali także: basista Kurt Sharkey, Steve Katin (Caton) i Terry Poole, występujący w roli gitarzystów, na instrumentach  perkusyjnych udzielał się Billy Henderson, natomiast Phil Chanel; znany później ze współpracy z Tori Amos; oraz Eric Stein byli klawiszowcami, saxofonistą zespołu był Geo Warts. Sam Matt był oczywiście perkusistą. Jak widać był to uroczy, mały zespół, w niczym nie przypominający obecnego Guns n’ Roses 😉

 

Po dwóch latach gry zespół wydał wreszcie pierwszy materiał z udziałem  Matta.
Epka pod tytułem “A thousand reasons” zawierała 5 kawałków: “Faraway Girl”, “Never Forever”, “Skin Sin”, “Blueslines” oraz “Monster”.
Z tego,co mi wiadomo materiał jest obecnie niedostępny w sprzedaży.

Zespół  Q16 nagrał  wcześniej, jak i później trochę materiału. Wiele też koncertował, będąc na przykład  supportem zespołu Berlin, znanego głównie z  piosenki “Take my breath away”.

Epka jest pierwszym zarejestrowanym świadectwem współpracy Matta z Stevenem Catonem, aczkolwiek gitarzysta przyznaje, że grał już z Mattem wcześniej. Ci dwaj muzycy spotkają się jeszcze później.

Nagranie epki Q16 było wprawdzie milowym krokiem w karierze Matta, z racji tego, że wreszcie udało mu się coś nagrać, jednakże najwyraźniej nie odpowiadał mu kierunek muzyczny, bo już w tym samym roku Sorum zdecydował się na opuszczenie zespołu.

Q16 istniało jeszcze 2 lata, po czym zmieniło nazwę na Shotgun Wedding. Bill Overholtzer zmarł w roku 1999.